Leszek Kieliszewski: Klienci GetBack skazani na porażkę

Obligatariusze GetBack mieli szansę odzyskać pieniądze tak długo, jak istniał Idea Bank. W tej chwili jakiekolwiek działania, to jedynie pogłębianie straty – mówi Leszek Kieliszewski, adwokat i partner zarządzający w Kancelarii Legality.

Nazwa GetBack co jakiś czas pojawia się w mediach. Czy jego obligatariusze mają jakąś szansę, by odzyskać swoje pieniądze?

Obligatariusze, a mowa przede wszystkim o tych, którzy kupili obligacje za pośrednictwem Idea Banku, mieli spore szanse na odzyskanie swoich pieniędzy tak długo, jak istniał ten bank. W momencie jednak, gdy został zrestrukturyzowany, czyli jego aktywa zostały przeniesione do Pekao SA, ale z wyłączeniem roszczeń, które dotyczyły obligacji GetBack, okazało się, że pozwy nie mają większego sensu. A to dlatego, że postępowania są zawieszane. Oznacza to, że osoby, które poszły do sądu przeciwko Idea Bankowi nie uzyskają prawdopodobnie żadnego wyroku. Dlatego pojawiły się alternatywne koncepcje od kogo jeszcze można by dochodzić zwrotu pieniędzy.

Pekao SA z tej listy należy skreślić?

Media podają, że w niektórych sprawach prawnicy dopozywają Pekao SA twierdząc, wbrew temu, co jest napisane w decyzji Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, że odpowiada za straty obligatariuszy. I sądy rzeczywiście dopozywają ten bank. Jeśli wniosek spełnia wymogi formalne, nie mają wyjścia. Ale jeśli przeczytamy decyzję BFG, która nie została uchylona, to faktem jest, że Pekao SA nie kupiło tej części działalności Idea Banku, która była związana z obligacjami GetBack, więc nie może za to odpowiadać. Pozwy okażą się więc bezzasadne.

Ani ustawa o ochronie konkurencji i konsumentów, ani ustawa o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym nie przewidują ponoszenia odpowiedzialności przez pracowników za to, że proponują klientom produkty finansowe nieadekwatne do ich potrzeb.

Co to oznacza dla tych obligatariuszy, którym podpowiedziano żeby z tego rozwiązania skorzystali?

Będą musieli po prostu pokryć zwrot kosztów zastępstwa procesowego dla Pekao SA. Poniosą więc dodatkowe koszty postępowania, które racjonalnie nie ma szans powodzenia.

Niektórzy twierdzą, że można byłoby próbować pozywać Skarb Państwa albo Komisję Nadzoru Finansowego.

To prawda. Też czytam o takich pomysłach. Przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakim zakresie KNF sprawowała nadzór nad GetBack i czy jest związek przyczynowy pomiędzy tym nadzorem a powstałą szkodą. GetBack był spółką publiczną. W związku z tym nadzór KNF był mocno ograniczony. Sprowadzał się głównie do sprawdzenia, czy prospekt informacyjny jest kompletny, tzn. czy spełnia wymogi regulacyjne. KNF pilnowała też, czy terminowo składane są bieżące raporty. Na tym nadzór KNF się kończył. Komisja nie miała narzędzi pozwalających ostrzegać, że spółka nadmiernie się zadłuża, ani żadnych innych, które spowodowałyby bardziej skuteczny nadzór. Brak więc związku przyczynowo-skutkowego między nadzorem GetBack a szkodą powstałą u obligatariuszy.

Zawsze, w każdej sytuacji można powiedzieć, że nadzorca mógłby zrobić więcej. I dotyczy to w zasadzie każdej instytucji nadzorowanej. Gdy mamy na rynku aferę finansową i okazuje się, że nie ma podmiotów, które są wypłacalne i są w stanie oddać pieniądze, to KNF staje się „ostatnim chłopcem do bicia”, któremu można powiedzieć, że ponieważ nadzorował za mało, to teraz ma zapłacić. Nigdzie na świecie nie funkcjonuje coś takiego. Jeśli spojrzymy na zagraniczne afery, nigdzie nadzorcy nie płacili inwestorom za to, że nadzór popełnił błędy. Więc te pozwy, które są przeciwko Komisji Nadzoru Finansowego są raczej skazane na porażkę. To znów jest pomnażanie kosztów, które klienci, czyli obligatariusze, będą musieli ponieść. To koszty sądowe, wynagrodzenia adwokatów. Trzeba będzie również zapłacić KNF jej koszty zastępstwa procesowego. W ten sposób straty, które obligatariusze ponieśli, są jedynie powiększane.

Powiedzmy to jasno: na początku wykładamy pieniądze na własne koszty sądowe, a potem przegrywając sprawę – a wszystko wskazuje, że tak się stanie – zwracamy jeszcze wydatki stronie wygrywającej.

Tak. Nie widzę racjonalnych podstaw do tego, by sądy miały zasądzać od Skarbu Państwa na rzecz poszkodowanych obligatariuszy odszkodowanie. Nawet jeśli w raporcie NIK czy w innych dokumentach są stwierdzone pewne uchybienia, nie dotyczą one bezpośrednio wątku obligacyjnego. Natomiast zasadą jest to, że przegrywający zwraca koszty, które poniosła druga strona. Więc pewnie takie będą na końcu konsekwencje dla obligatariuszy.

Ruszają procesy karne bankierów. Może w ten sposób uda się odzyskać pieniądze?

Rzeczywiście ruszają procesy karne. Akty oskarżenia są bardzo obszerne. Obligatariusze, zwłaszcza na swoich forach, niejednokrotnie w niewybrednych słowach oczekują, że bankierzy zwrócą pieniądze. Tymczasem wcale nie jest przesądzone, czy bankierzy, którzy sprzedawali obligacje, popełnili przestępstwo oszustwa. To osoby, które pracowały, wykonywały swoje obowiązki i postępowały zgodnie z procedurami. Nawet jeśli dojdzie do jakichś skazań, w przypadku zasądzenia obowiązku naprawienia szkody, sąd karny stosuje przepisy kodeksu cywilnego. A ten zna trzy postawy pozwalające zasądzić odszkodowanie: kontrakt, delikt i bezpodstawne wzbogacenie.

Żeby sąd zasądził z kontraktu trzeba by ustalić, że dany bankier miał zawartą z klientem banku umowę. A takiej umowy wiadomo, że nie było, bo bankier reprezentował bank. Delikt z kolei polega na świadomym wyrządzeniu szkody klientowi banku. Ale osoba, która pracowała w banku, nie pracowała tam jako Jan Kowalski czy Stefan Nowak a działała w imieniu i na rzecz banku. W związku z tym za wszelkie szkody wyrządzone jako pracownik banku odpowiada bank, a banku już nie ma.

Ale zostaje jeszcze bezpodstawne wzbogacenie, czyli sytuacja w której bankierzy wzbogacili się bez podstawy prawnej.

Bankierzy otrzymywali wynagrodzenie prowizyjne za sprzedaż produktów dostępnych w Idea Banku. Ponieważ istniała podstawa prawna do wypłaty premii – nie może być mowy o bezpodstawnym wzbogaceniu. Premia miała wynosić 1 proc. wartości sprzedanych obligacji. Idea Bank nawet tego nie zapłacił, anulując wypłatę wynagrodzenia prowizyjnego po wybuchu afery. Rzeczywiście otrzymali około 0,6 proc. brutto od wartości obligacji. Od tej kwoty zapłacili podatki, na rękę dostali mniej niż 500 zł z każdych 100 tys. sprzedanych obligacji. Gdyby teraz miało się okazać, że za każde 500 zł wynagrodzenia, mają oddać obligatariuszom 100 tys. zł, to nawet w powszechnym poczuciu sprawiedliwości trudno uzasadnić takie rozstrzygnięcie. Bankierzy pracujący w Idea Banku, gdy proponowali klientom zakup obligacji, byli przekonani, że to dobry produkt – nikt wtedy nie przypuszczał, że GetBack stanie się niewypłacalny. Działali też zgodnie z procedurami narzuconymi przez bank – dlaczego więc teraz mieliby płacić.

Wyobraźmy sobie, że przychodzi do Pana klient GetBeck i mówi: straciłem gigantyczne pieniądze, co mam zrobić? Co Pan na to? Mówi Pan: proszę się pogodzić ze stratą?

Reprezentowałem klientów w sporach z Idea Bankiem, a rokowania były optymistyczne. We wszystkich trzech sprawach, w których doszło do wyrokowania, sądy zasądziły odszkodowanie. Sytuacja zmieniła się po 31 grudnia 2020 r. Z chwilą otwarcia przymusowej restrukturyzacji banku, trzeba było powiedzieć klientom jaka jest sytuacja i że nie mają realnych szans na odzyskanie pieniędzy. Nie były to łatwe rozmowy.