Czy grozi nam kryzys gospodarczy?
2024-07-05
Ostatnio bardzo często spotykamy w przestrzeni publicznej wypowiedzi o tym, że polska gospodarka jest odporna na wszelkie trudności i że doświadczamy „polskiego cudu gospodarczego”. Nie przecząc fantastycznym osiągnięciom naszej gospodarki w ostatnich 30 latach, uważam, że nie możemy dać się porwać tej narracji – wbrew bowiem tej narracji w polskiej gospodarce nagromadziło się bardzo dużo ryzyk. Osobiście uważam, że rozwiązanie tych ryzyk nie może nastąpić bez większej lub mniejszej recesji. W czarnym scenariuszu możemy doświadczyć nawet dłuższej stagnacji. Zaznaczam do razu, iż ta publikacja nie ma charakteru naukowej rozprawy, ani nie ma charakteru politycznego, ale służy postawieniu pewnych tez, które mogą być istotne w publicznej dyskusji.
Niewątpliwie gospodarka polska osiągnęła świetne rezultaty w ciągu ostatnich 30 lat – według danych MFW, jeśli realne PKB było w 1989 było na poziomie 100%, to w 2023 roku dotarliśmy do poziomu 300%, a jeśli chodzi o PKB per capita doganiamy Hiszpanię. Jeśli jednak spojrzeć szerzej, nie można być ślepym na następujące problemy narastające w naszej gospodarce – w zasadzie od 2020 r. nasza gospodarka co roku walczy z nowymi wyzwaniami.
Warto zatem zwrócić uwagę na wybranych kilka elementów, które mogą wskazywać na ryzyko stagnacji:
- ekspansja monetarna i ewentualne bańki spekulacyjne,
- wysokie stopy procentowe tłumiące inwestycje,
- gwałtowny wzrost kosztów pracy,
- zmiana kursów walut – niekorzystna dla eksportu,
- zmiana technologiczna.
Ekspansja monetarna
Jeśli przyjrzeć się danym NBP i najważniejszym agregatom pieniężnym (ogólnej ilości gotówki i jej ekwiwalentów w gospodarce ) to od 2016 roku mamy do czynienia z dużym i przyspieszającym wzrostem wartości tych agregatów. Na przykład, w zakresie agregatu M1 (gotówka i depozyty oraz inne zobowiązania bieżące (dostępne na żądanie)) w styczniu 2016 r. było 686.587,9 mln PLN wartości agregatu M1, zaś w styczniu 2022 r. było to już 1.699.332,3 mln PLN. Jest to wzrost rzędu 147,58 %. Nie sposób nie zauważyć, iż największy „skok” odbył się pomiędzy styczniem 2020 a styczniem 2021 roku – 36%. To tempo szybsze niż w latach 2006 – 2008, gdzie agregat M1 bardzo szybko przyrastał z uwagi na „boom” kredytowy.
Co ciekawe, w zakresie agregatu M2 (agregat pieniężny M1 plus także depozyty i lokaty terminowe) wzrost wyniósł jedynie 71,08% pomiędzy styczniem 2016 r. a styczniem 2022 r. (być może wskazuje to na niechęć do oszczędzania na lokatach).
Ewidentnie mamy więc do czynienia z gwałtownie większą ilością pieniądza w gospodarce (nie przeczę przy tym, że w innych krajach Europy Zachodniej i w USA było zapewne podobnie). Co więcej, tempo zwiększania się ilości agregatów M1 oraz M2 „oderwało się” od tempa wzrostu nominalnego PKB Polski – jeśli wierzyć NBP, PKB Polski na rok 2017 to było 1 bln. 982, 08 mld PLN, a na początek 2022 r. to suma 2 bln 631,302 mld PLN – procentowo to ok. 32,75% wzrost pomiędzy tymi datami.
Mamy zatem do czynienia z sytuacją, gdzie bardzo szybko wzrosła ilość pieniędzy w gospodarce – moim zdaniem, nie powinno zatem dziwić, że kiedy te zjawisko splotło się z negatywnymi zdarzeniami geopolitycznymi (wojna w Ukrainie), wybuchła inflacja. Zazwyczaj nieuchronnym efektem ekspansji monetarnej są też inwestycje, które podjęły osoby indywidualne lub przedsiębiorcy, a które nie zostałyby podjęte, gdyby koszt pieniądza nie był wyjątkowo niski. Trudno zakładać, że w naszej gospodarce było inaczej – z pewnością jest już w naszym kraju wiele „apartamentów wakacyjnych” za kilkadziesiąt tysięcy PLN za metr kwadratowy, które nie zwrócą się pewnie nawet przez 40 lat.
Wysokie stopy procentowe
I tu dochodzimy do kolejnego problemu – ekspansywna polityka monetarna i szoki zewnętrzne spowodowały szokująco wysoką inflację. Żeby z kolei ją zwalczyć podniesione zostały stopy procentowe – trzeba jednak sobie uświadomić, że tempo i skala podwyżek stóp procentowych były również szokująco wysokie. Nauka ekonomii nakazuje założyć, iż nie jest możliwe, żeby tak szybkie i tak daleko idące zmiany nie pociągnęły za sobą „ofiar”. Gdyby tak nie było, nie byłyby chociażby potrzebne „wakacje kredytowe”.
Warto znowu zwrócić uwagę na dane NBP – jeśli spojrzymy na okres styczeń 2022 r. – styczeń 2024 r. (już z wyższymi stopami procentowymi), to agregat M1 nie tylko nie wzrósł, ale spadł o 46,118 mld PLN. Za to agregat M2 wzrósł o 292,52 mld PLN, co mogłoby sugerować, że Polacy zaczęli bardziej oszczędzać na lokatach (zapewne wskutek wyższego oprocentowania lokat). Ewidentne jest zatem, że „wysycha” strumień pieniądza, który wcześniej finansował konsumpcję w gospodarce. W konsekwencji, można byłoby zakładać, że wysokie stopy procentowe będą „drenować” firmy z zysków. Dodatkowo, nie będzie łatwo o inwestycje – kredyty dla firm w niektórych branżach są oprocentowane na poziomach oscylujących wokół 10 i więcej procent (a tymczasem na lokacie lub obligacjach skarbowych można dostać solidny procent bez ryzyka). Co więcej, im dłużej stopy procentowe będą wysokie, tym trudniej będzie je „przeczekać” podmiotom zadłużonym (np.: korzystając z oszczędności).
Tymczasem nie ma pewności, czy wysokie stopy procentowe szybko „zduszą” inflację na trwałe.
Wzrost kosztów pracy
Ostatnie lata to też okres bardzo szybkiego wzrostu kosztów zatrudnienia – zmiany wynikające z Polskiego Ładu, wzrostu płacy minimalnej, inflacji, braku rąk do pracy, skutkowały coraz większymi kosztami pracy. Przykładowo, realny wzrost „średniej krajowej” w lutym 2024 roku wyniósł aż 9,85% r/r. To oznacza, że w ujęciu realnym płace rosną najszybciej od przynajmniej 25 lat.
Samo zjawisko byłoby zrozumiałe i świadczyłoby o postępującej konwergencji naszej gospodarki. Jednakże trzeba zwrócić uwagę, iż w chwili obecnej może to rodzić obawy, że: a) spowoduje to dalszy wzrost cen usług i dłużej trwającą inflację, oraz b) wiele firm w Polsce nie „zdąży” się dostosować do nowych realiów – z uwagi na tempo zmian. Co gorsze, istnieje sporo argumentów, iż tempo wzrostu kosztów pracy wyprzedziło w 2023 r. tempo wzrostu produktywności (z uwagi chociażby na stagnację PKB Polski w 2023 r.). Ujmijmy to wprost – być może polska gospodarka zaczyna produkować „drogo” w relacji do wartości, jaką wytwarza.
Nie dajmy się też zwieść nielicznym przykładom innowacyjnym oraz wysoko marżowym firm z Polski – trzeba trzeźwo spojrzeć, iż polska gospodarka to nie jest gospodarka, która sprzedawałaby bezpośrednio konsumentowi (użytkownikowi) końcowemu produkty lub usługi z wysokimi marżami. Próżno szukać wielu przykładów polskich firm, które pod swoją marką sprzedają na cały świat. Musi jeszcze wiele czasu upłynąć, żeby polskie formy stały się na tyle mocne, jeśli chodzi o zasoby, wyposażenie, marketing oraz organizację, żeby konkurować np.: z IKEA. W konsekwencji nie możemy oczekiwać od polskich firm, że będą sprzedawać z takimi marżami, jak koncerny międzynarodowe – a w konsekwencji nie można od nich oczekiwać że będą w stanie podźwignąć rozbudzone oczekiwania płacowe.
Firmy będą musiały odnaleźć się w nowych realiach – ale będzie to oznaczać proces dostosowawczy (czyli – w ujęciu niektórych monetarystów – kryzys).
Kursy walut
Polski przemysł był także na „sterydach” w ostatnich latach w związku z bezprecedensowym osłabieniem złotówki – każdy eksporter, który sprzedawał cały czas swój produkt za 100 USD, zaczął otrzymywać w pewnym momencie równocześnie 500 zł, zamiast przykładowo 400 zł. Do tego wskutek „lockdownów” słabsza była presja ze strony pozaeuropejskich producentów. To wszystko już przeszłość – obecne kursy walut powodują, że ten sam produkt to znowu 400 zł, a w międzyczasie przecież wiele firm, wierząc wyłącznie w optymistyczne scenariusze, zwiększyły koszty wynagrodzeń…
Zmiana technologiczna
Nie zapominajmy, że stoimy u progi ogromnej zmiany technologicznej – automatyzacja i sztuczna inteligencja zmieni sytuację w wielu branżach. Zapewne w przeciągu kilku najbliższych lat spadnie w wielu branżach zapotrzebowanie na ludzką pracę – zapewne, prędzej czy później, wiele osób przejdzie do nowych sektorów i nowych stanowisk pracy. Będzie to znowu jednak oznaczać duży proces dostosowawczy – wypada zapytać, czy, na przykład, ogromna ilość centrum usług wspólnych, która powstała w ostatnich latach w Polsce, oprze się automatyzacji obiegu dokumentacji.
Dodatkowo, zmiana technologiczna będzie wielkim wyzwaniem dla małych i średnich firm w Polsce – będą potrzebne zupełnie nowe umiejętności i duży kapitał. Dodajmy, że Polska (podobnie jak cała Unia Europejska) nie ma pomysłu, jak podejść do tej zmiany – czy otworzyć się na agresywne „wejście” zmian, czy też próbować ująć zmianę w różne regulacje (co może skoczyć się zapóźnieniem technologicznym).
Podsumowanie
W chwili obecnej „jedyną nadzieją” naszej gospodarki pozostają środki unijne (w tym KPO) – trudno jednak dzisiaj ocenić: a) kiedy realnie środki te zaczną przekładać się na ilość pieniądza w gospodarce (potrzebny jest czas na konkursy – przetargi – podpisanie umowy – zaliczkowanie lub wypłacenie wynagrodzenia), b) jak duży wpływ na gospodarkę będą one miały, c) czy wpływ nie będzie ograniczony do pewnych sektorów.
Powyższe zjawiska nakazują mi przypuszczać, iż polska gospodarka będzie musiała w bliskiej lub trochę dalszej przyszłości zmierzyć się ze stagnacją – ciężko przewidzieć, jak dokładnie to wyglądałoby i jak długo trwało, ale – mówiąc kolokwialnie – „w gospodarce nie ma już pieniędzy” na wzrost, a jedynym rozwiązaniem mają być środki z funduszy unijnych. Zatem ilość ryzyk, konieczność wielu procesów dostosowawczych oraz konieczność wygaszenia rodzących się baniek spekulacyjnych, nakazywałoby liczyć się z korektą. Korekta jest konieczna – nie wszystkie biznesy i inwestycje miały sens, więc musimy mieć okazję je zrewidować i wycofać się z pomysłów nietrafionych, Jeśli będziemy, jako społeczeństwo, za wszelką siłę „odpychać od siebie” moment korekty – ryzykujemy, że problemy narosną i korekta może zmienić się w krach.
Moim zdaniem jest wiele argumentów przemawiających niestety za dłuższą stagnacją – chociażby z uwagi na malejącą elastyczność rynku pracy – działania takie jak podwyższanie wynagrodzenia minimalnego powodują, że w przypadku poważnego kryzysu niektórzy przedsiębiorcy będą musieli zdecydować raczej o zwolnieniach niż o obniżeniu wynagrodzenia, bo nie będą mieli możliwości tymczasowego zmniejszenia kosztów wynagrodzeń. Trudno będzie również „zasilić” gospodarkę pieniędzmi – jeśli jednocześnie Polska będzie musiała pożyczać bardzo duże ilości pieniędzy, żeby sfinansować zbrojenia i deficyt budżetowy. Może się bowiem okazać, że bez wysokiego oprocentowania obligacji skarbowych nie będzie wystarczającej ilości chętnych na obligacje. A wysokie oprocentowanie to większa zachęta dla firm i obywateli, żeby swoje wolne środki przeznaczyć na zakup obligacji, a nie na inwestowanie w przedsięwzięcia, które mogą przecież nie odnieść sukcesu.
Przemysław Wierzbicki, adwokat
Artykuł jest wyrazem prywatnych poglądów autora.