Pomoc nie będzie ani szybka, ani powszechna, ani tania

Załamanie, zapaść czy krach – nie ważne jak nazwiemy to zjawisko. Właśnie staje się faktem. „Gospodarcza pandemia” zbierze znacznie większe żniwo niż „ludzka”. Odczujemy ją wszyscy. Programy pomocowe zapowiadane przez Prezydenta i Rząd pomogą tylko mniejszości. Większość będzie musiała zmierzyć się z kryzysową rzeczywistością sama – jak zwykle. Wbrew pozorom to ostatni moment na dobre, choć trudne decyzje.

Krach gospodarczy nie został spowodowany przez koronawirus. Wirus stał się tylko zapalnikiem, iskrą na wysychającym od lat biznesowym podglebiu w Polsce. Wszyscy wiedzieli, że tworzy się mieszanka wybuchowa, ale liczyli, że jakoś to będzie. Teraz jest już za późno. Będą straty i to duże; porównywalne jedynie do tych, jakie widzieliśmy na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Może nie aż takie, ale to jedyny punkt odniesienia wobec tego co stanie się w Polsce w najbliższych miesiącach.

Kryzys jest w gospodarce zjawiskiem naturalnym, choć na ogół niewielu jest na niego przygotowanych – mówienie o nim psuje dobre nastroje w czasach prosperity. Gdy już jednak wystąpi, warto wiedzieć, jak się w nim odnaleźć.

Praprzyczyna

Bez wchodzenia w szczegóły warto przedstawić fakty, by zrozumieć dlaczego będzie aż tak źle. Od 5 lat fundusze płac rosą niepomiernie, efektywność pracy dużo wolniej. Najniższe wynagrodzenie wzrosło w tym czasie o 50 %. Rotacja pracowników i wywołane nią koszty są najwyższe w 30 letniej historii gospodarki wolnorynkowej. Presja rynku nie pozwalała podwyższać cen, pomimo rosnących kosztów – zawsze znajdzie się ktoś, kto zaoferuje towar czy usługę taniej (nie zawsze uczciwy, a najczęściej nieświadomy, że sam na tym traci). Niska inflacja (do roku 2019) podgrzewała ten system. Koszt pieniądza był niski, więc łatwo i tanio można się było zadłużać. Wyniki budowano zatem obniżając marżę, kompensując jej spadek wzrostem obrotów. Przedsiębiorcy zarabiali z roku na rok podobnie, pomimo zdecydowanemu zwiększeniu przychodów i ryzyka prowadzenia działalności w większym zakresie. Takie wskaźniki umożliwiały dalsze zadłużanie się poprzez coraz większy kredyt obrotowy lub wydłużania terminów płatności u kontrahentów. Gospodarka się rozgrzewała i leasing lub najem samochodu można było uzyskać generując nienajlepsze wyniki. Koniunktura w UE była dodatkowym paliwem dla ciągłego wzrostu. Każdy walczył by zwiększać udział w rynku nawet za cenę rentowności i zadłużania (zwiększania stosunku długu do kapitału własnego).

Rosła zamożność społeczeństwa, która nie była kierowana na oszczędzenie lub inwestowanie, ale nakręcała konsumpcję; ta zwiększała sprzedaż przedsiębiorców i spirala się nakręcała. Nie tak liczni, którzy chcieli inwestować nie mieli zbyt wielkiego wyboru. Przy niskim oprocentowaniu lokat i upadku polskiej giełdy (zasługa likwidacji OFE) zarabiać chcieli na rynku nieruchomości, który rozgrzał się do czerwoności. Efektem tego były kolejno bite rekordy cen mieszkań w dynamice 10-15% rocznie.

Było tak, aż do momentu spadku przychodów oraz płynności firm przy równoczesnym zwiększeniu cen towarów, usług i pracy. Proces ten rozpoczął się w roku 2019.

W zależności od branży „zabolał” osłabiający płynność split payment, wzrost płacy minimalnej, spadek koniunktury gospodarczej w UE, BREXIT czy sparaliżowany system sądowy i egzekucyjny, który aktualnie prawie nie działa (skuteczność egzekucji to zaledwie 14,5%). System prawny w Polsce zaczął bardziej chronić dłużnika, niż wierzyciela, co dodatkowo osłabiło płynność finansową przedsiębiorców. Ktoś, kto nie ma zabezpieczenia swojej należności na hipotece dłużnika, już chyba nawet nie czeka na przelew od Syndyka – woli być mile zaskoczony za kilka lat, jeżeli cokolwiek odzyska. Skracanie terminów przedawnienia, ułatwienia w ogłaszaniu upadłości osób fizycznych, osłabienie pozycji komorników sądowych, to tylko krople w morzu podobnych regulacji. Rząd ten problem dostrzegł, ale tzw. pakiet antyzatorowy został przyjęty zdecydowanie zbyt późno (wszedł w życie z dniem 1 stycznia 2020 r.).

Branże, w których występuje wysokie ryzyko dekoniunktury, można było obserwować co najmniej od trzech lat. Coroczne opóźnienia w wypłatach dopłat dla rolnictwa wprowadziły ten sektor gospodarki w poważne problemy już dwa lata temu, chociaż z perspektywy dużych miast było to zupełnie niewidoczne. Ponadto uchwalając ustawę ograniczającą obrót gruntami rolnymi ograniczono również możliwość prowadzenia na nich inwestycji przez samych rolników. Brak adekwatnej reakcji na katastrofalny dla branży ASF (choroba trzody chlewnej wymuszająca likwidację stad), to kolejny cios w tę gałąź gospodarki. Uchwalona na osłodę ustawa oddłużeniowa sprowadza się do tego, że rolnik w zamian za spłatę długów, może oddać swoje nieruchomości Skarbowi Państwa.

Nie inaczej jest w innych branżach. Znaczny wzrost wynagrodzenia minimalnego był ciosem dla branży hotelarskiej, restauracyjnej, czy przemysłu bazującego na niskich kosztach osobowych (np. meblarskiego). Od ponad roku kryzys przeżywa branża dilerów pojazdów osobowych, transportowa, czy budowlana, gdzie generalni wykonawcy kontraktowali wieloletnie budowy, w czasie których wzrost kosztów czynił je nierentownymi.

Każdy radził sobie jak mógł, często korzystając z najgłębszych zapasów. Do czasu.

Ten rok zapowiadał kryzys. Suma zdarzeń i niekorzystnych czynników musiała wywołać głębokie tąpnięcie gospodarcze w sektorze B2B. Nikt jednak nie zakładał, że korzystający na transferach socjalnych handel detaliczny (retail) będzie miał problemy. „Czarny łabędź” jak zwykle pojawił się w nieoczekiwanym miejscu.

Zapalnik już zadziałał. Eksplozja się rozpoczęła. Jej apogeum dopiero przed nami.

Dwie fale

Kryzys będzie zapewne przebiegał w dwóch falach. Pierwszą zostaną dotknięci Ci przedsiębiorcy, którzy nie posiadają płynności finansowej, drugą Ci, którzy posiadając płynność nie będą w stanie utrzymać rentowności przy zmniejszonych przychodach.

Fala pierwsza. Ofiarami tej fazy kryzysu będą przedsiębiorcy, którzy od miesięcy borykali się z problemami. Jeżeli nie są w stanie szybko uzyskać finansowania (kredytu, pożyczki, dokapitalizowania) i obsługiwać kosztów stałych, to każdy tydzień trwania będzie piętrzył długi. W szczególności dotyczy to branż, które od kilku dni w zasadzie nie funkcjonują, np. hotele, restauracje, handel detaliczny, czy transport. Faza ta dotknie najbardziej mały
i średni biznes; rozpocznie się w terminie 4-8 tygodni.

Fala druga. Posiadanie środków na bieżące funkcjonowanie (płynność) zapewni przetrwanie pierwszej fali, ale nie zastąpi rynku. Ci przedsiębiorcy, których klienci albo znikną (upadną) albo ograniczą współpracę (zakupy), sami staną przed widmem upadku. Zasoby finansowe nie są nieograniczone i kiedyś się skończą. Ci, którzy odpowiednio wcześniej nie zredukują swoich kosztów oraz nie skorzystają z instrumentów pomocowych będą ofiarami drugiej fali.

Ważne by każdy przedsiębiorca potrafił określić, która z fal kryzysu jest dla niego groźniejsza. Niestety wielu zapewne będzie uważało, że „jakoś to będzie” – przecież dotychczas zawsze się udawało. Tym razem może się nie udać.

Programy pomocowe

Nie łudźmy się. Pomoc nie będzie ani szybka, ani powszechna, ani tania. Wymogi formalne, nawet podstawowe, będą zabierały czas, którego pozbawieni płynności przedsiębiorcy nie mają. Zapowiedziane 18 marca przez Prezydenta i Premiera działania nie mogą być skuteczne wobec pierwszej fali kryzysu.

ZUS i podatki to często mniej niż 30% kosztów stałych przedsiębiorcy. Pracownicy, dostawcy, czy wynajmujący lokale, nie będą gotowi na odroczenie uzyskania swoich należności. Trudno się dziwić, oni też mają koszty i potrzebują płynności by przetrwać. Oferowane wsparcie w postaci odraczania płatności, np. z tytułu składek na ZUS może pomóc wyłącznie tym przedsiębiorcom, którzy przetrwają pierwszą falę. Trzeba jednak pamiętać, że składki te będą do zapłacenia w przyszłości z niepewnych (niższych) przychodów. Podobnie sytuacja wygląda z pozostałymi daninami publicznymi. Być może zapowiadane programy pomogą tym przedsiębiorcom, którzy na kryzys są lepiej przygotowani, posiadając dostęp do kapitału i potrafiących utrzymać się na rynku. Oby!

Programy pomogą mniejszości firm, większość na nich nie skorzysta.

Bankructwo cię ochroni

W wielu branżach duża grupa przedsiębiorców powinna ogłosić upadłość już kilkanaście miesięcy temu. Żyjąc nadzieją „lepszego jutra” kontynuowali działalność, która nie dość, że dodatkowo ich pogrąża, to pogrąża jeszcze ich kontrahentów.

Co powinien zrobić przedsiębiorca, który już odczuwa kryzys (ma problemy)? Nie polegać na swojej intuicji i nie tracić czasu. Zapytać o swoją sytuację zewnętrznych doradców; wewnętrzni mogą nie chcieć być krytyczni, gdyż od wyników analizy zależy ich los.

W terminie 2-3 dni można przeprowadzić szybką analizę prawno-finansową, która wskaże czy przedsiębiorstwo powinno zmierzać w kierunku restrukturyzacji, upadłości, czy likwidacji zabezpieczającej zgromadzony majątek.

Zwlekanie z wnioskami o otworzenie postępowania restrukturyzacyjnego lub upadłościowego kończy się zazwyczaj jeszcze gorszymi konsekwencjami. Członkowie zarządów albo wspólnicy spółek osobowych odpowiadają wówczas prywatnym majątkiem, ponoszą odpowiedzialność karną i mogą mieć orzeczony zakaz prowadzenia działalności gospodarczej nawet na lat dziesięć. Nie warto ryzykować.

Ogłoszenie upadłości w ustawowym terminie to zamknięcie problemów i szansa na nowy start bez bagażu długów, który – szczególnie w czasach dekoniunktury – jest w zasadzie nie do odrobienia. Doświadczenia ostatnich kryzysów pokazują, że niespóźniona upadłość to najlepsza droga do wyjścia na prostą. Pokazują jednak również, że zdecydowana większość upadłości ogłaszanych jest zbyt późno; po czasie.

Po każdym kryzysie znowu zaczynają się wzrosty. Za 3-5 lat rozwijać się zaczną Ci, którzy nie będą musieli dźwigać bagażu starych długów.

Czas jest wszystkim

Jesteśmy na początku załamania gospodarczego, które w najbliższych tygodniach będzie się tylko nasilało. Czas pokaże, czy wyciągnęliśmy właściwą lekcję z cudzych doświadczeń lat 2007-2009; nas skutki tamtego kryzysu prawie nie dosięgły. Dlatego już teraz należy uczciwie ocenić aktualny stan własnego biznesu oraz jego szanse (i zagrożenia) na przyszłość. Opracowanie planu działania (scenariusza) nie jest ani szczególnie skomplikowane, ani szczególne kosztowne. Lepiej wiedzieć czym ryzykujemy, a co chcemy chronić i jak uczynić to skutecznie. Ważne by wiedzieć, co należy zrobić, gdy kolejne punkty ostrzegawcze zostaną osiągnięte. Wówczas czasu na analizy – po prostu – już nie będzie.

Artykuł ukazał się w internetowym wydaniu dziennika „Rzeczpospolita” dnia 19-03-2020r.